Aktualności

Kuba Kocjan – aktywista i uczestnik protestów w obronie sądów mówi o tym, czym są dla niego praworządność i europejskie wartości oraz opisuje swoją drogę do aktywizmu.

Najdłuższe wakacje życia spędziłeś na obronie sądów. Dlaczego zaangażowałeś się w organizowanie demonstracji?

Kuba Kocjan: Już w liceum byłem luźno związany z różnymi organizacjami. Poznałem Akcję Demokrację – organizację, która wtedy dopiero powstała. I miała cel – przybliżyć ludziom wpływ na politykę, nie tylko podczas wyborów, lecz także między kolejnymi elekcjami. Kiedy ludzie się zorganizują, mogą naciskać na konkretnych posłów, senatorów. To są bardzo proste rzeczy, które jednak bez efektu synergii nie istnieją. W pierwszych miesiącach 2017 r., kiedy kończyłem liceum, pamiętam poczucie, że coś stanie się z sądami, ale trudno było jeszcze powiedzieć co. Zaczynała się nagonka na sędziów, pokazywanie często trudnych, prawdziwych historii w takim świetle, żeby jedna konkretna opcja polityczna mogła usprawiedliwić swoje działania i totalnie zabetonować swoje rządy.

Śledziłeś rozwój tej sytuacji od samego początku?

Tak, w kwietniu 2017 r. staraliśmy się nagłośnić ten temat, ale reakcja społeczna nie była duża. Wydawało się, że jest zbyt skomplikowany, żeby mówić o nim w zrozumiały sposób. I potem przyszedł lipiec, byłem wolontariuszem Akcji Demokracji. W biurze na Żurawiej stwierdziliśmy, że będziemy w stanie coś zrobić. Wspólnie z sędziami ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, czyli organizacją, która grupuje ok. 1/3 polskich sędziów i bardzo konsekwentnie sprzeciwiała się każdej władzy, zorganizowaliśmy manifestację pod Sądem Najwyższym, otoczyliśmy go świeczkami. Wiedzieliśmy, że dzieje się coś tak złego, poczuliśmy dyktaturę na własnych plecach. Spodziewaliśmy się kilkuset osób, a było ich chyba kilkanaście tysięcy. I potem już co dzień lub dwa byliśmy w stanie organizować łańcuchy światła w Warszawie, które potem przeniosły się na całą Polskę, dzięki pomocy innych organizacji, m.in. regionalnych oddziałów Komitetu Obrony Demokracji.

Jak wspominasz ten czas?

Było pięknie. Protesty pokazały, że nawet jeżeli wymiar sprawiedliwości jest różnie oceniany, to na koniec chodzi o pytanie, czy w sporze z państwem będziesz miał jakiekolwiek szanse. Co zrobisz, kiedy policjant nadużyje swoich uprawnień, kiedy dojdzie do pobicia na komisariacie? Kiedy okaże się, że skarb państwa albo sąsiad, który jest bratem burmistrza, sołtysa, posła, senatora, są przeciwko tobie? Na końcu w tych sprawach nie chodzi o to, czy sędziowie mają mieć przywileje, choć próbowano to wszystko do tego sprowadzić. Chodzi o to, czy jeśli karzemy sędziów, to czy będą ukarani za prawdziwie nieprawidłowości, czy za treść swoich wyroków.

Co udało się Wam osiągnąć?

W 2017 roku mogliśmy stać się drugimi Węgrami i pożegnać się na długie lata z marzeniami, że wybory decydują o tym, co się dzieje, że sędziowie rozstrzygają nasze sprawy. Część tych zmian jednak weszła w życie. Mówię o działalności nielegalnej Izby Dyscyplinarnej – nie chodziło o to, że jakiś sędzia, który w jesieni życia miał problemy ze zdrowiem psychicznym ukradł ze sklepu kiełbasę czy spodnie. Chodziło o to, że dany sędzia wydał orzeczenie, które było niezgodne z myślą i interpretacją władzy. Sedno leży w bardzo konkretnej rzeczy – czy sędziego można ukarać za treść jego wyroku. Chodziło o zastraszenie sędziów.

Czujesz, że organizacja tych protestów zmieniła Twoje życie?

To był bardzo intensywny czas, od rana do nocy pracowaliśmy nad mapą z informacjami: gdzie, o której godzinie, w jakim mieście odbędzie się protest, którą wysłaliśmy do 300 tysięcy osób z całej Polski. My, czyli zwykłe osoby, często z małym doświadczeniem pisaliśmy i dzwoniliśmy do najbardziej znanych polskich aktorów, artystów, działaczy – do Agnieszki Holland, do Adama Bodnara z prośbą, żeby przyszli, bo też to nagłośni sprawę. I oni prawie nigdy nie odmawiali, też robili wszystko, stawali na głowie, żeby być z nami. To był więc czas ogromnej satysfakcji i poczucia, że chciałoby się więcej, że wywalczyliśmy veta, ale to były dwa, a nie trzy veta. A co gdybyśmy poszli wtedy dalej, gdyby ludzie zablokowali parlament. I te pytania zostały.

Jak to wpłynęło na Ciebie jako aktywistę?

To na pewno było dla mnie kluczowe doświadczenie formujące. Już od pięciu lat zajmuję się aktywizmem, prowadzeniem kampanii w obszarze praworządności. Często wracam do tego czasu, zadając sobie różne pytania – o to, co się stało, że pół roku później Andrzej Duda, podpisał ustawy, które nie były dalekie od tych oryginalnych. Na szczęście w czasie kampanii Europa nie Odpuszcza, skierowanej do instytucji unijnych, udało nam się obalić część tych ustaw przez nacisk na Komisję Europejską, która zwróciła się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ze skargą. Działaliśmy w ramach szerokiej koalicji organizacji pozarządowych. Nauczyłem się, że nigdy nie jest zerojedynkowo, że nie uda się osiągnąć wszystkiego w całości, ale to działanie powoduje, że otwierają się nowe możliwości. Szukaliśmy nowych pomysłów i mechanizmów, które moglibyśmy wykorzystać. W 2018 r. przywitaliśmy panią prof. Gersdorf jako pierwszą Prezes Sądu Najwyższego. Konstytucja mówiła, że jej kadencja skończy się w 2020 r., ustawowo kończyła się w 2018 r. i my wymusiliśmy to, żeby to konstytucję a, nie ustawę zastosować.

Nauczyło mnie to obierania dość optymistycznej drogi, że nie wszystko stracone. Nawet, jeśli mamy poczucie, że osuwa się na nas ta lawina.

To chyba mamy już pewną receptę na to, jak zmieniać świat na lepsze w przyszłości. Chciałabym wrócić do postaw, czym jest dla Ciebie praworządność, co dla Ciebie znaczy?

Dla mnie praworządność to przede wszystkim gwarancja. Nie tylko obietnica, ale też gwarancja, że nie jestem bezsilny, kiedy państwo jest przeciwko mnie, że instytucje państwowe muszą się ograniczać, że nie ma monarchii absolutnej – nawet jeżeli już nie ma korony, a same papiery urzędnicze. Mówię o perspektywie jednostki, zawsze należy myśleć o perspektywie konkretnej osoby, która może zostać skrzywdzona, której prawa mogą zostać naruszone. Z jej perspektywy państwo może być przyjacielem, może rozwijać usługi publiczne, może ją wspierać i chronić, ale państwo jest też tak silne, bo dajemy mu monopol na przemoc. I praworządność. To jest ta gwarancja, że chociaż się umawiamy, że mamy to państwo i ono jest silne, dajemy mu broń, policję, armię, to nie zostaną one wykorzystane w zupełnie swobodny sposób przeciwko nam.

To ciekawe, że słowo tak skomplikowane jak praworządność weszło do debaty publicznej, ale tak naprawdę chodzi o prostą sprawę. Państwo ma działać w granicach, które ustalamy.

Kiedy poczułeś, ze Państwo przekracza granicę, o której mówisz?

Pamiętam pierwszy frontalny atak na praworządność, czyli na Trybunał Konstytucyjny – to on mógłby powiedzieć Sejmowi stop i to byłoby skuteczne. Ówczesny marszałek Sejmu, ojciec obecnego premiera, powiedział, że prawo nie może stać ponad wolą narodu. I to była bardzo przerażająca myśl, bo wola narodu to nigdy nie jest wola wszystkich jego członków, wszystkich osób, które tworzą społeczeństwo.

I ktoś też musi ogłosić wolę narodu. 

To jest słowo wytrych, które może ogłosić władza mająca poparcie społeczne. Jest to poparcie społeczne, które w wyniku bardzo różnych sytuacji przełożyło się wtedy na ponad 50 procent mandatów. To była wola 37 procent osób głosujących. i Ich wolą nie jest wyjście Polski z Unii Europejskiej, ich wolą nie jest to, żeby politycy decydowali o wyrokach, ich wolą nie jest, żeby sędziowie byli karani za treść swoich orzeczeń sprzeczną z myślą władzy.

Absolutnie nie uważam, że należy stawiać zawsze prawo jako absolut, którego nie można dotknąć. Czasami prawo jest złe, czasami prawo jest nieludzkie, czasami w akcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa należy mu się sprzeciwiać.

Zdarzyło mi się protestować z osobami, które to robiły – siadaliśmy na trasie marszów skrajnej prawicy. Uważaliśmy, że źle rozumiemy prawo o zgromadzeniach, jeżeli pozwala ono przejść osobom, które łamią prawo na wiele sposobów, wzywając do nienawiści. Mówimy, że prawo do wolnych zgromadzeń jest absolutne. Nie, nie jest absolutne. Prawo generalnie nie jest absolutem, natomiast nie możemy na końcu oświadczyć, że wola narodu to wszystko zmieni, czy wola tego mitycznego suwerena. Suweren jest bardzo niejednorodny, jesteśmy bardzo różni. Na koniec w sporze o praworządność, który tak naprawdę jest sporem przede wszystkim o przestrzeganie konstytucji, chodzi o to, czy słabszy będzie miał gwarancję, że ten silniejszy – państwo – nie zrobi wszystkiego, co może przeciwko niemu.

A jeśli chodzi o Unię Europejską – czy odegrała rolę w obronie praworządności? Czy ma jakiś mechanizm, który może w tym pomagać?

Tak, jestem przekonany, że ostatnie lata były sprawdzianem dla naszej obecności w UE, ale i dla samej Unii. Ja oczywiście jestem euroentuzjastą. Natomiast mam poczucie, że Unia Europejska nie zawsze funkcjonuje wydolnie i są mechanizmy, które trwale ją krępują, np. wymogi jednomyślności w różnych kwestiach. Mamy podstawowy mechanizm, artykuł siódmy. Jeśli jakieś państwo łamie mechanizmy praworządności, muszą się z tym zgodzić wszystkie pozostałe państwa. Toksyczny sojusz między orbanowskimi Węgrami i rządem PiS-u spowodował, że ten mechanizm był niewydolny i uruchomienie go było raczej symboliczne. Ale widać, że Unia Europejska zmienia się pod wpływem determinacji społeczeństwa obywatelskiego.

Co masz na myśli? Mniej boimy się działać?

Jeden przykład, o którym wspomniałem, to większa odwaga w występowaniu do Trybunału Sprawiedliwości UE. Dzięki nowemu orzecznictwu wiele wyroków Trybunału przyda się w kolejnych latach. Poświęciłem temu moją pracę magisterską i liczę, że będę mógł kontynuować badania. Uważam, że na poziomie prawnym w UE polski kryzys praworządności umożliwił Unii przypomnienie sobie, że nie jest tylko wspólnotą zajmującą się surowcami, czy tym, jak przewozić między krajami produkty, usługi i ludzi. To nie miał być losowy sojusz gospodarczy jakichś państw. To miał być sojusz związany z kwestiami pokoju. Uważam, że w przypadku Unii to był zimny prysznic. Po latach zajmowania się długami, obligacjami i deficytami przypomniała sobie, że jest wspólnotą wartości. I bardzo się cieszę, bo to było dla nas ważne w kolejnych latach prowadzenia kampanii na temat praworządności. Wprowadzenie mechanizmu fundusze za praworządność, który jest kontrowersyjny w Polsce, jest dla mnie jasny. Nie, nie powinno być tak, że podatnik jakiegoś państwa płaci na zbudowanie dyktatury w sercu Europy. Tak, jak to się stało przy użyciu funduszy unijnych i ich defraudacji na Węgrzech. Uważam, że zarówno środki z Funduszu Odbudowy czy generalnie fundusze unijne powinny być warunkowane tym, czy praworządność jest przestrzegana. Oczywiście nigdy nie będziemy mieć sytuacji, w której wszyscy będą szczęśliwi, ale na końcu jest jednak bardzo proste pytanie o to, czy dostaniesz wyrok czy rozkaz polityczny zapisany nawet najpiękniejszym prawniczym językiem. Jeżeli nie będzie niezawisłości sędziów, niezależności sądów, to nie będzie demokracji.

Myślę, że to bardzo dobrze, że mówisz o tym prostym językiem – o tym, co może być nam odebrane, dlaczego to jest ważne. A czym dla Ciebie jest Unia, dlaczego jest dla Ciebie ważna jako dla młodego Europejczyka?

Szczególnie istotne dla naszego pokolenia jest to, że świadome życie spędziliśmy w Polsce, która była już w Unii Europejskiej. Nam Unia kojarzy się z różnymi możliwościami – z przekraczaniem granic, Erasmusem, z masą możliwości po prostu. Unia jest spełnieniem marzenia wielu pokoleń o tym, żeby Polska zwróciła się w stronę oświeceniowej części Europy, gdzie historycznie nauka i rozum odgrywały kluczową rolę, oraz w kierunku świata bezpieczeństwa. Nie tylko bezpieczeństwa militarnego, co jest dziś szczególnie ważne, lecz także tego w znaczeniu obietnicy, że nikogo nie zostawimy samemu sobie, co dla mnie jest bardzo ważne. UE nie powinna być tylko wspólnotą rynku, kapitału, co bardzo nam ułatwiło życie, pomogło naszemu rozwojowi, a przede wszystkim unią socjalną, unią usług publicznych, w której nie będziemy pozwalać na drastyczne bezrobocie wśród młodzieży, a ochrona zdrowia i edukacja nie spowodują, że niektórzy z nas już na samym starcie życia będą mieć mniejsze możliwości.

UE jest obietnicą, że będziemy wykorzystywać nasz rozwój gospodarczy na rzecz rozwoju społecznego. I to jest chyba dla mnie najważniejsze w Unii Europejskiej zaraz obok pokoju.

A jeśli chodzi o aktywizm młodych, to czy wielu młodych wzięło udział w protestach w obronie sądów? Co to mówi na temat aktywizmu młodych?

Tak, to bardzo ważne pytanie. Bo o ile nie uważam, że średnia wieku na tych protestach jest kluczowa, to jednak pytanie o aktywizację młodych osób jest kluczowe. I było dla nas ważne. Wtedy w 2017 r. jedną z przyczyn powodzenia protestów było to, że tysiące młodych osób były z nami pod Sądem Najwyższym, Pałacem Prezydenckim i Sejmem. W przypadku młodych ludzi potrzebny jest zapalnik i dopiero wtedy jest nas więcej. Młode osoby działają w różnych tematach, w bardzo fajnych inicjatywach. Nie ma też co ukrywać, że jesteśmy społeczeństwem starzejącym się i po prostu to nie jest tak, że głos seniora czy osoby w średnim wieku jest mniej ważny niż głos młodzieży. Często są to różne głosy wynikające z rożnych doświadczeń. Ważne, żeby nie mówić o różnych tematach w oderwaniu od siebie, bo wiemy, że młodzież wspaniale się aktywizuje, jest pełna energii, jeśli chodzi o strajki klimatyczne. Oczywiście pandemia wiele zmieniła na ulicach, ale było to bardzo widoczne w czasie protestów w obronie praw kobiet i przeciwko indoktrynacji w szkole, przeciwko lex Czarnek. Jestem przekonany, że powinniśmy mówić o tych tematach w połączeniu, zachęcać różne osoby, które mogą mieć bardzo różne poglądy polityczne i priorytety.

Ale tak, jak na martwej planecie nie będzie demokracji, tak też nie uratujemy planety jeśli nie będziemy mieli demokracji, w której politycy są zależni od głosu społeczeństwa i widząc ogromną presję, wreszcie zajmą się klimatem tak, jak trzeba.

W dyktaturze, społeczeństwie autorytarnym ta większość nie będzie miała żadnego znaczenia i tylko pracując nad demokracją będziemy mogli zmieniać rzeczywistość. Często to państwa bardzo niedemokratyczne zajmują się surowcami, dlatego myślę, że tylko w demokracji będziemy w stanie uratować planetę. I o tym musimy mówić docierając do różnych grup społecznych, też pod względem wieku, światopoglądu. Myślę, że tutaj jest ten klucz.

A jak myślisz – z perspektywy osoby, która działa w organizacjach pozarządowych – jak my możemy wpływać na to, żeby trafiać do młodych.

To pytanie zadają często organizacje pozarządowe i partie polityczne. Nie chodzi o jakieś parytety dla młodych, żeby z młodości tworzyć nową kategorię i oddawać młodym głos na kilka minut. To, co jest kluczowe to samoorganizacja. Bardzo istotne jest budowanie więzi, wokół czego powstają kolejne organizacje. I one często mają charakter pokoleniowy.

Podasz nam przykład samoorganizacji młodych?

Spotykamy się z absurdalną propagandą wtłaczaną uczniom do głów na lekcjach Historii i Teraźniejszości, ale i ze sprzeciwem. Pamiętam czasy szkolne i uważam, że ważne jest organizowanie się i zwracanie uwagi na to, co się dzieje, z jakich podręczników będziemy korzystać i to, żeby nie bać się zaprotestować w szkole. Część uczniów wspierała bardzo aktywnie nauczycieli, którzy walczyli o to, żeby edukacja publiczna miała szansę nie tylko przetrwać, ale istnieć i się rozwijać, bo jest tak rażąco niedofinansowana. Myślę, że trzeba działać konkretnie w swoich szkołach, na swoich uczelniach, zajmować się nie tylko treściami, jakie są nam przekazywane, lecz także np. tym, czy sale na uczelni są udostępniane skrajnie prawicowym ekstremistom, czy nie ma tam upolityczniania tylko w jedną stronę – stronę władzy. Należy budować partnerstwa z innymi organizacjami, często starszymi. Synergia to zawsze wielka wartość. Ale należy się też organizować wokół wspólnot, które mamy i nie bać się mówić o polityce. Możemy nie chcieć działać z partiami politycznymi, ale nigdy nie będziemy apolityczni, ta polityka jest wokół nas, mamy konkretne zdanie na temat tego, że chcemy demokracji, że chcemy zająć się klimatem, że chcemy zakończenia nagonki na naszych przyjaciół i przyjaciółki należących do społeczności LGBTQ+, że uważamy, że nie jest to normalne, że na naszej granicy umierają ludzie i próbujemy ukryć, że w lasach są ciała.

Ja mam w sobie wiele optymizmu dla nowych pokoleń, wierzę w to, że przyniosą zmiany. Jaka była Twoja droga do aktywizmu? Co na Ciebie wpłynęło, czy to były jakieś autorytety czy szkoła?

Myślę, że w moim życiu wiele doświadczeń poprowadziło mnie w stronę aktywizmu. Pierwszym z nich jest miejsce, z którego jestem, czyli warszawska Praga, dzielnica, która często bywa zapomniana, traktowana jako ta gorsza, uboższa. Myślałem dużo o tym, że zbyt często nasze drogi są zdeterminowane na etapie tego, skąd jesteśmy. Chodziłem do rejonowej podstawówki na starej Pradze, potem do gimnazjum i liceum, które też były na Pradze. Druga szkoła była lepsza, ale wymagała więcej zasobów kulturowych i finansowych. Poza mną była tam chyba tylko jedna osoba z Pragi. Los dużej części moich rówieśników był w jakiś sposób zdeterminowany, pojawiały się takie problemy, jak nastoletnie ciąże, słaby dostęp do wiedzy. To jest coś, co można przezwyciężyć, ale to jest szalenie trudne. I musimy jako społeczeństwo poświęcić szczególną uwagę osobom, które mają gorszy punkt startu. Praga, i myśl, że świat nie zawsze jest sprawiedliwy, a często wręcz z założenia jest stworzony jako niesprawiedliwy, były dla mnie ważne.

Czy wpłynęli na Ciebie też Twoi nauczyciele?

Tak, pamiętam świetnych nauczycieli, którzy i teraz są zaangażowani, a wcześniej w stanie wojennym roznosili bibułę. Do dziś mam kontakt z częścią nauczycieli i nauczycielek ze szkoły, którzy dzisiaj są przerażeni sytuacją w Polsce. Ich punkt startu był średni, wtedy gdy zaczynali pracę w stanie wojennym, ale wszystko miało iść tylko w dobrą stronę. A teraz się orientują, że ich ideały są zagrożone. Oni też brali udział w ostatnim strajku, sprzeciwiali się upolitycznianiu szkoły i proponowali, żeby organizacje pozarządowe miały możliwość rozmawiać z uczniami mimo tej nagonki. I to też na pewno było dla mnie ważne, tak jak i rodzina, i spotkania w Fundacji Geremka, gdzie rozmawiamy. Przez cztery lata w gimnazjum i liceum brałem udział w zajęciach i one dały mi zarówno dużo wiedzy, uwrażliwiły mnie na wiele tematów, przyniosły mi kontakty, które do dziś są przydatne w moich działaniach. Tych czynników jest bardzo wiele.

Czy jeszcze przed protestem w obronie sądów przeżyłeś jakiś moment przełomowy, kiedy zacząłeś działać w lokalnej społeczności, w szkole?

Takim momentem był dla mnie tzw. kryzys uchodźczy w 2015 r. Moi koledzy w liceum, których bardzo cenię, zaczęli powtarzać jakieś tezy o pierwotniakach, pasożytach, zaczęli nagle bać się uchodźców. A przecież działaliśmy wcześniej w wolontariacie szkolnym. Nagle pojawiło się zawahanie wśród osób, które są dobrymi osobami. Zastanawiali się: Czy w ogóle chcemy pomagać? Może nasza pomoc powinna trafić do osób konkretnego wyznania? Mimo, że wiemy, że wojna w Syrii ma bardzo konkretny kontekst społeczny i religijny. I to był też dla mnie przełom, ta brunatna propaganda w 2015 r. Czułem jak wokół gęstnieje atmosfera. Może jeszcze nie była to atmosfera pogromowa, ale taka naprawdę bardzo przerażająca. To skłoniło mnie do uporu i do tego, żebyśmy zrobili zbiórkę bez wskazania jaka osoba, jakiego wyznania dostanie pomoc. Bardzo nie chciałem, żebyśmy zastanawiali się nad tym, jak osoby, do których kierujemy naszą pomoc, nazywają boga i czy w ogóle się modlą i w jaki sposób.

W jaki sposób w Twoim życiu doszło do przejścia do tematu praworządności?

To było naturalne, że zostałem w tym temacie po 2017 r. Mam wykształcenie prawnicze i tym się zajmuję naukowo. Z kolei w mailingach Akcji Demokracji, co tydzień lub dwa, staram się opowiedzieć o tym, co dzieje się z praworządnością, z sędziami, z naszymi prawami. W ramach szerszej koalicji Porozumienia dla Praworządności przygotowaliśmy projekt ustawy, który ma naprawić kwestię praworządności w Polsce. Niestety nie przeszedł w głosowaniach w Sejmie. Ale bardzo liczę, że kiedyś w tym obszarze i szeregu innych będziemy mogli mieć realny wpływ i powiemy, że mieliśmy udział w naprawieniu tej sytuacji.

Skoro już zacząłeś temat planów na przyszłość – co dalej planujesz. W jakim kierunku chcesz dalej iść?

Na pewno ważna jest dla mnie kwestia naukowa. To był ogromny przywilej i zaszczyt, że mogę zajmować się tym tematem współpracując z szeregiem środowisk, a jednocześnie opisywać go naukowo w publikacjach i pracy magisterskiej. I pewnie chciałbym to kontynuować. Ale też bardzo chciałbym dalej działać na rzecz polskich organizacji pozarządowych, żeby były jak najnowocześniejsze, jak najbardziej niezależne od polityków i miały jak największy wpływ.

Czy czasem czujesz się zmęczony aktywizmem? Jak sobie z tym radzisz.

Na pewno tak. Aktywizm czasem wypala. Zajmuję się od pięciu lat głównie jednym tematem. Widzę ryzyko, że mógłbym popaść w automatyzm, a bardzo nie chcę tego robić. Dlatego zawsze czerpię inspirację z innych organizacji pozarządowych, np. organizacji aHang, która na Węgrzech zajmuje się kwestiami społeczeństwa obywatelskiego i praworządnością. Takie odbicie myśli, czasem refleksja, że inni mają gorzej, a przede wszystkim wzajemna inspiracja temu zapobiegają. Ale ważne też, żeby móc się sprawdzać w wielu rolach, bo aktywizm, prowadzenie kampanii to nie jest sprint, tylko maraton. Musimy dobrze rozłożyć siły, przemyśleć wysiłek. I dlatego jestem przekonany, że musimy stawiać na wspólnotę, na budowanie społeczności, żebyśmy nie byli w tym sami oraz na to, żeby pełnić różne role.

Jak ten podział wygląda w Twoim życiu?

Kwestią praworządności zajmuję się aktywistycznie i naukowo, to też daje mi różne perspektywy i wiele siły. Aktywizm na pewno czasem powoduje, że się męczymy, że frustrujemy się tym, że mija kolejny rok i w sumie zajmujemy się tym samym. 4 lata temu próbowaliśmy powstrzymać wybór Krajowej Rady Sądownictwa. Gdy już do tego doszło, chcieliśmy pozbawić legitymacji nowy KRS, który został wybrany niezgodnie z konstytucją i był upolityczniony. Jego kadencja się skończyła, no i został wybrany drugi – po tych 4 latach jesteśmy w tym samym punkcie. Protestujemy przeciwko wyborowi w ten sam sposób, przeciwko tej samej złej instytucji. Jednak zrobiliśmy bardzo dużo w międzyczasie. Oczywiście, że to nie jest fajne, bo dalej mamy ten sam problem. Ale udało się go ograniczyć, udało się wesprzeć sędziów, którzy konsekwentnie od lat nie poddają się dyktatowi tej instytucji. Na końcu jednak pomyślmy, ile się udało, co włożyliśmy, jak gorzej by było, a nie tylko o tym, że zawsze chcielibyśmy więcej.

—————————————————————–

Wywiad powstał w ramach kampanii realizowanej dzięki dofinansowaniu z Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy, finansowanego przez Islandię, Liechtenstein, Norwegię w ramach funduszy EOG.

 

Wróć do: Aktualności

Korzystamy z ciasteczek. Więc informacji tutaj: polityka prywatności. 

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close